- Od lat pan
jest znany jako działacz społeczny i polityczny. Jak to się zaczęło?
- Początki
mojej aktywności sięgają pamiętnego sierpnia 1980 r. Wówczas pracowałem jako
kierowca w Przedsiębiorstwie Usług Technicznych w Górze. Wcześniej byłem
kierowcą w tartaku i Wojewódzkim Przedsiębiorstwie Budownictwa Komunalnego.
Wtedy wstąpiłem do związku zawodowego „Solidarność”. Najpierw byłem szeregowym
członkiem, a potem wybrano mnie do komisji zakładowej.
- A potem
nastał stan wojenny!
- Nie było u
nas jakiś protestów czy strajków. Dyrektor zarekwirował dokumenty związkowe.
Zresztą nawet w tym dniu nie byłem w pracy.
- W latach
osiemdziesiątych u schyłku PRL’u nic się nic działo w zakładzie?
- Po
delegalizacji „Solidarności” władze wymyśliły rady pracownicze, które zajmowały
się sprawami socjalnymi, np. zaopatrywaniem pracowników w kartofle, i
opiniowaniem, podkreślam - wyłącznie opiniowaniem decyzji dyrektora w różnych
ważnych sprawach. Koledzy obdarzyli mnie zaufaniem i powierzyli stanowisko
przewodniczącego rady pracowniczej w zakładzie.
Nie pamiętam
okoliczności, ale prawdopodobnie miało to związek z piastowaniem funkcji
przewodniczącego rady pracowniczej, znalazłem się w radzie narodowej Góry,
raptem dwa lata, bo w maju 1990 r.
skończyła się jej kadencja w związku z odtworzeniem samorządu
terytorialnego.
- No i
powróciła „Solidarność”?
- W
Przedsiębiorstwie Usług Technicznych reaktywowano „Solidarności” i wybrano mnie
jej przewodniczącym. Funkcjonowanie „Solidarności” w przedsiębiorstwie nie
trwało długo, bo wkrótce zakład padł. Jako pierwszy na naszym terenie.
- Dlaczego
PUT splajtował?
- My jako
pracownicy obserwowaliśmy dziwne działania dyrektora rodem z Leszna – wyprzedaż
mienia, zlecenia dla obcych firm, a nasi pracownicy nie mieli co robić.
Wyglądało, jakby dyrektor chciał przejąć na własność zakład. Skończyło się to
plajtą.
- Powróciła
„Solidarność”, ale też poszliśmy do częściowo demokratycznych wyborów w czerwcu
1989 r.
- Na naszym
terenie byliśmy bardzo zaangażowani w kampanii wyborczej. Jeździłem z kilkoma
osobami nyską użyczoną od prywatnej osoby. Rozwoziliśmy plakaty i przez tubę
popularyzowaliśmy naszych kandydatów. Głównie przemierzaliśmy teren obecnego
powiatu górowskiego, ale też wypuszczaliśmy się dalej – do Bojanowa czy
Gostynia.
- Po
zakończeniu funkcjonowania rad narodowych pan nadal był radnym?
- Tak.
Wówczas powstał Komitet Obywatelski „Solidarność”, na którego czele stałem. W
maju 1990 r. zwyciężył w wyborach do Rady Miejskiej Góry.
- Co ta rada
po sobie pozostawiła?
- Najwięcej
pieniędzy przeznaczaliśmy na inwestycje – nie w liczbach bezwzględnych, ale
procentowo. Intensywnie wodociągowaliśmy naszą gminę, inni to dokończyli, oraz
zapoczątkowaliśmy budowę kanalizacji i gazyfikację.
- Niektórzy
obserwatorzy naszego lokalnego życia publicznego mówią, że więcej czasu
poświęcaliście na kłótnie?
- Może to i
tak wyglądało, że kłóciliśmy, a wówczas sesje niekiedy trwały – dosłownie – od
rana do wieczora. Faktycznie dopiero uczyliśmy się procedur demokratycznych,
zawierania kompromisów, wypracowywania wspólnego stanowiska. Dla obserwatora z
boku mogło się wydawać, że się kłócimy.
- W latach
dziewięćdziesiątych po raz drugi zakład, w którym pan pracował upadł?
- Takie moje szczęście! Młyn, bo o niego
chodzi, wchodziła w skład przedsiębiorstwa z siedzibą w Lasocicach. My nie
byliśmy samodzielni, nie mogliśmy sprzedawać naszych produktów, a nasze zyski
szły do spółki – matki. Wypracowaliśmy ok. 20 mln zł. Na skup zboża po żniwach
braliśmy kredyt obrotowy, bez zgody Lasocic żaden bank nam go nie dał.
Wypracowanych pieniędzy z Lasocic też nie dostaliśmy. Bezskutecznie prosiliśmy
ówczesne władze lokalne o poręczenie kredytu. Strajkowaliśmy, żeby uratować
zakład. Chcieliśmy zmienić prezesa i odzyskać wypracowane pieniądze. Niczego
nie osiągnęliśmy i zakład padł. Najpierw przeżyłem upadek PUT’u, teraz młyna.
- W latach
2006-2010 wybrano pana radnym powiatowym. Zbyt dużo pan nie mógł zrobić, będąc
w opozycji, ale co udało się osiągnąć?
-
Ocenialiśmy, że ówczesna pani starosta Beata Pona jest złym starostą i
staraliśmy się ją zmienić. Udało się to dopiero pod koniec kadencji.
Nagłośniliśmy sprawę defraudacji pieniędzy przez panią starostę. Pomógł nam w
tym poseł PiS’u Dawid Jackiewicz, obecnie europoseł. Sprawą skończyła się
wyrokiem skazującym. Ujawniliśmy finansowanie gazet lokalnych z kasy starostwa.
- Oprócz działalności na niwie samorządowej
zaangażował się pan w działalność „Solidarności”?
- Od czasu
przejścia związku zawodowego do regionu Dolny Śląsk pełnie funkcję przewodniczącego
Międzyzakładowej Komisji Koordynacyjnej, a obecnie Rady Oddziału z czteroletnią
przerwą w latach 2006-2010, kiedy to przewodniczącym był Robert
Wojciechowski. Obecnie na naszym terenie
funkcjonuje 8 komisji zakładowych z 200 członkami. Nie jest to dużo, ale też
nie ma u nas zbyt wielu zakładów, gdzie mogłaby rozwinąć swą działalność
„Solidarność”. Udzielamy doraźnej pomocy
prawnej, raz w tygodniu dyżuruje w siedzibie „Solidarności” prawnik (stara przychodnia,
ul. Armii Polskiej). Ja pełnię tutaj dyżur we wtorki w godzinach od 12.00 do
16.00 i czwartki od 13.00 do 17.00.
- Jest pan
jednocześnie przewodniczącym Prawa i Sprawiedliwość?
- Pełnię tę
funkcję od 2006 r.
- Czy to już
wszystkie funkcje sprawowane przez pana?
- Jeszcze
jestem aktywnym członkiem koła Rodziny Radia Maryja przy parafii św. Katarzyny
Aleksandryjskiej w Górze, wspierającym Radio Maryja i Telewizję Trwam.
- Czy warto
udzielać się społecznie?
- Tak,
warto. Szlag mnie trafia, jak widzę nieudolne poczynania obydwu samorządów górowskich,
gminnego i powiatowego, które nie chcą lub nie umieją sobie poradzić z
problemami, dlatego kandyduje na stanowisko burmistrza Góry. Jestem stąd, całe
życie tu spędziłem, urodziłem się w Ślubowie, uczyłem się i pracowałem w Górze,
uważam, że górowianie zasłużyli na lepszą władzę.
-
Dziękuję za rozmowę.
Rozmowę przeprowadził Mirosław Żłobiński
Pierwodruk: "Fakty Górowskie" 2014 nr 30 s. 1, 3